Przejdź do głównej zawartości

Lekarz i śmierć

Zadać komuś śmierć z rozmysłem i z zimną krwią nie jest łatwo. Nie jest to łatwa sprawa szczególnie wtedy, gdy zabić trzeba osobę, którą zna się od wielu lat, o którą przez wiele lat dbało się i troszczyło, z którą wreszcie, łączy nas swoista przyjaźń lekarza i pacjenta.

W Holandii funkcjonuje instytucja lekarza rodzinnego (huisarts) – odpowiednik naszego lekarza pierwszego kontaktu. Lekarz rodzinny jest w Holandii rodzajem pośrednika między pacjentem i jego rodziną a służbą zdrowia lub opieką społeczną: szpitalem, hospicjum, domem opieki.

Holendrzy dużo myślą i rozmawiają o śmierci. Stosunkowo nieduży procent zgonów w Holandii to nagła, nieprzewidziana śmierć. We wszystkich pozostałych przypadkach śmierć jest procesem, w którym ważne miejsce zajmuje opieka paliatywna. W rozmowach o śmierci i umieraniu ważną rolę pełnią pojęcia takie jak: jakość życia i jego spodziewana długość oraz efektywność terapii. Pojęcia te są ważne, wyznaczają one bowiem w życiu człowieka pewien zasadniczy przełom: chwilę od której przestaje się przede wszystkim leczyć, a zaczyna opiekować. Jest to moment, w którym w oparciu o kryteria medyczne, dokonuje się etycznego wyboru: opieka zamiast kuracji.
Myliłby się jednak ten, kto twierdziłby, że opieka i leczenie wykluczają się wzajemnie. Chodzi raczej o to, aby uświadomić sobie, że w pewnym momencie ludzkiego życia nie można się już wiele spodziewać nawet po najnowocześniejszych środkach jakimi dysponuje medycyna. W pewnym momencie trzeba pogodzić się z faktem, że zbliża się śmierć. Od tej chwili terapia ma charakter głównie zachowawczy, a głównym celem medycyny jest nieść ulgę w cierpieniu. Pojęcie jakość życia pozwala zatem połączyć te dwa zadania lekarza: terapię i opiekę. Efektem obu jest bowiem poprawa jakości życia. Jakość życia można podnosić bądź to lecząc, bądź to łagodząc cierpienie.
Również lekarz rodzinny funkcjonuje w paradygmacie jakości życia i efektywności terapii. Często zatem zamiast leczyć przynosi ulgę i pociechę w cierpieniu. Czasem zaś musi zmierzyć się z prośbą o eutanazję. Z prośbą o zadanie śmierci swemu pacjentowi. Dla wszystkich lekarzy jest to bardzo stresujący moment. Chwila, w której dochodzi do konfrontacji przekonań moralnych oraz emocji i uczuć. Czym innym jest bowiem wierzyć w autonomię człowieka i uznawać jego prawo do swobodnego decydowania o swoim własnym życiu, czym innym natomiast jest uśmiercić człowieka wstrzykując mu truciznę. Akt eutanazji wiąże się z przekroczeniem pewnej szczególnej granicy. Jakiego rodzaju to granica? Można sądzić, że nie jest to granica moralna i argumentować w następujący sposób: (1) Zabicie człowieka nie jest samo w sobie złe. Zabijać jest źle, ponieważ narusza się czyjeś prawo do życia oraz odbiera się mu jego dobrobyt (pozbawia się go dobra jakim jest życia). (2) W przypadku eutanazji oba warunki nie są spełnione: człowiek, który prosi o to, aby go zabito, zrzeka się swego prawa do życia. Nie można też mówić że pozbawia się go jakiegoś dobra, zabija się przecież cierpiącego, któremu dalsze życie wydaje się cierpieniem i złem. Jest to więc granica psychiczna i kulturowa.

Eutanazja jest zatem poważnym wyzwaniem nie tylko dla tego, kto chce, aby go zabito, ale także dla tego, który zabija. Dlatego między lekarzem a chorym, który prosi o eutanazję nawiązuje się szczególna relacja. Relacja, w której lekarz sprawdza pacjenta; docieka tego, czy ‘eutanazja’ oznacza w jego ustach, to samo, co w prawie holenderskim. Innymi słowy, czy pacjent rzeczywiście prosi o śmierć, czy o złagodzenie bólu lub opiekę duchową. Lekarz stara się zwykle – jak pokazują badania – przerzucić ciężar rozmowy o śmierci na pacjenta. Chce, aby prośba o śmierć, wynikała z autonomicznej, niczym nie zasugerowanej i nie sprowokowanej prośby. Jak pokazują badania przeprowadzone wśród lekarzy domowych znaczenie mniejsza liczba pacjentów, który wyrazili życzenie poddania się eutanazji składa po rozmowach ze swoim lekarzem pisemną deklarację. Spośród nich znów jedynie mała część poddaje się eutanazji.
Przeciwnicy eutanazji – o których pisałem pobieżnie w komentarzu do swojego poprzedniego wpisu – argumentują, że eutanazja zamiast, jak to było w zamierzeniu jej zwolenników, osłabić potęgę medycyny, tylko ją zwiększyła. Radykalni zwolennicy eutanazji dostrzegają słuszność tego zarzutu i argumentują, iż eutanazję powinno się ‘odmedykalizować’. Mniej radykalna część zwolenników eutanazji zauważa, iż osobisty charakter relacji między lekarzem a pacjentem, owe ‘rozmowy o eutanazji’ chronią przez nadużyciami i przed równią pochyłą. Sądzą oni, że eutanazja powinna być jedynie ostatecznym i nadzwyczajnym środkiem, i tylko w osobista relacja między lekarzem a pacjentem może ten właśnie charakter zapewnić.

Silne emocje towarzyszyć mogą nawet spotkaniu z lekarzem, który przyznaje się do dokonania eutanazji. Stoi przed nami człowiek stateczny, rozumny, który deklaruje poszanowanie dla autonomii drugiego człowieka. Patrzymy jednak na jego ręce i myślimy: tymi rękami wstrzykiwał truciznę. Zabijał. Tych myśli trudno się pozbyć, nawet jeśli uznaje się racje, które stały za tym czynem. Jeśli mi przychodzą do głowy takie myśli, jakie myśli musiałby przychodzić jemu, na drugi dzień po dokonaniu tego aktu? Właśnie chęć zachowania czystego sumienia, chęć postępowania zgodnie ze sztuką - sztuką lekarską - ma chronić, zdaniem lekarzy dokonujących eutanazji, przed nadużyciami. Z drugiej strony cała odpowiedzialność za ten czyn spada na lekarza. Zgodnie bowiem z holenderskim prawem legalność i zasadność eutanazji badana jest dopiero post factum. Rozmowa z pacjentem pełni rolę terapeutyczną również, a może nawet przede wszystkim, dla lekarza. Rozmowa ta uspokaja jego sumienie, pozwala mu się przekonać, że dokonał właściwego wyboru.


Bibliografia:
Frances Norwood, Gerrit Kimsma, Margaret P Battin, Vulnerability and ‘slippery slope’ at the end-of-life: a qualitative study of euthanasia, general practice and home death in The Netherlands, Family Practice, 2009.
Chalmers C. Clark, Gerrit K. Kimsma, “Medical Friendship” in Assisted Dying, Cambridge Quarterly of Healthcare Ethics, (2004), 13.


Rys. E. Munch - 'Pocałunek śmierci'

Popularne posty z tego bloga

Refundacja do decyzji NFZ

Ile powinny kosztować leki? „Najmniej jako to możliwie” - można by zaryzykować odpowiedź i uzasadnić ją w sposób następujący. Zdrowie jest szczególnego rodzaju dobrem, takim dobrem, które, jeśli to możliwe, powinno być w jak największym stopniu wyłączone ze swobodnej gry rynkowej. Każdy powinien dostawać jak największą ilość zdrowia. Oczywiście zdrowia nie można ot tak sobie rozdzielić. Dystrybuować możemy tylko te dobra, które na zdrowie mają bezpośredni lub pośredni wpływ, na przykład opiekę medyczną, leki, wodę pitną itd. Dochodzimy zatem do pewnego rynkowego paradoksu. Zwykle jest bowiem tak, że dobra, które są bardzo pożądane, a których podaż jest ograniczona, są drogie. Zdrowie uznajemy zaś za jedną z największych wartości, a jednocześnie sądzimy, że należy za nią płacić jak najmniej. Zastanówmy się jednak, co dokładnie może znaczyć odpowiedź „możliwie jak najmniej” i czy rzeczywiście wynika ona z twierdzenia, iż zdrowie jest wartością fundamentalną. Po pierwsze możemy zapyt

Protokół z Groningen

W czasopiśmie Medycyna Wieku Rozwojowego (1) pojawiły się niedawno opracowane przez zespół lekarzy, psychologów, etyków i prawników Rekomendacje dotyczące postępowania z matką i noworodkiem urodzonym na granicy możliwości przeżycia. Jak pokazują badania, wielu lekarzy pracujących na oddziałach intensywnej opieki neonatologicznej podejmuje decyzje o rozpoczęciu lub przerwaniu terapii noworodków urodzonych na granicy przeżycia (2). Decyzje takie są związane z wieloma dylematami etycznymi. Gdy byłem ostatnio w Holandii, a dokładnie w Groningen, przeglądałem tamtejszą prasę, w dzienniku NRC-Next z 17 stycznia zaciekawił mnie wywiad z Borem Verkroostem, mężczyzną, który, cierpi na rzadką chorobę Epidermolysis Bullosa (EB), czyli pęcherzowe oddzielanie się naskórka. Choroba ta charakteryzuje się powstawaniem pęcherzy w obrębie naskórka, błony podstawnej lub skóry właściwej. Pęcherze te powstają na skutek np. dotyku i są bardzo bolesne. W dalszym rozwoju tej choroby mogą stać się przyczy

Prywatność w szpitalu

Życie rozpieszcza chyba tylko nielicznych, w każdym razie bywa tak, że i bioetyk musi poleżeć przez kilka dni w szpitalu. Leży więc obserwuje i przysłuchuje się. Oto grarść obserwacji, swego rodzaju sprawozdanie z obserwacji uczestniczącej. Świadectwo naszej szpitalnej kultury. Szpital, w którym rzecz przebiega jest duży, duże jest miasto, w którym szpital się znajduje. Co więcej, jest to jednostka leczniczo-akademica. „Pacjent przed przyjęciem dostaje numer MIP – medyczny identyfikator pacjenta – swego rodzaju broń, dzięki której może ochronić swoją prywatność: jeśli ktoś chce dowiedzieć się czegoś o zdrowiu pacjenta musi znać jego numer MIP. Znając MIP mogę np. zadzwonić i zapytać, czy taka a taka osoba została przyjęta na oddział” - taką informację dostaję od pani, która wypisuje kartę przyjęcia. Następnie otrzymuję do wypełnienia formularz A4; muszę podpisać w kilku miejscach; zgoda na leczenie, zgoda na udzielanie informacji osobom, które np. dzwonią i chcą się dowiedzieć, czy je