Życie rozpieszcza chyba tylko nielicznych, w każdym razie bywa tak, że i bioetyk musi poleżeć przez kilka dni w szpitalu. Leży więc obserwuje i przysłuchuje się. Oto grarść obserwacji, swego rodzaju sprawozdanie z obserwacji uczestniczącej. Świadectwo naszej szpitalnej kultury. Szpital, w którym rzecz przebiega jest duży, duże jest miasto, w którym szpital się znajduje. Co więcej, jest to jednostka leczniczo-akademica.
„Pacjent przed przyjęciem dostaje numer MIP – medyczny identyfikator pacjenta – swego rodzaju broń, dzięki której może ochronić swoją prywatność: jeśli ktoś chce dowiedzieć się czegoś o zdrowiu pacjenta musi znać jego numer MIP. Znając MIP mogę np. zadzwonić i zapytać, czy taka a taka osoba została przyjęta na oddział” - taką informację dostaję od pani, która wypisuje kartę przyjęcia. Następnie otrzymuję do wypełnienia formularz A4; muszę podpisać w kilku miejscach; zgoda na leczenie, zgoda na udzielanie informacji osobom, które np. dzwonią i chcą się dowiedzieć, czy jestem przyjęty. W osobnej rubryce mogę wpisać te osoby, których nie chciałbym informować. Dalej mogę wyrazić lub nie wyrazić zgody na to, aby moje dane były znane innym pacjentom, a także na to, aby badanie i rozmowa z lekarzem odbywały się obecności innych osób. Na wszystko się godzę, za pewne jak i większość pacjentów. Podpisuję wszystko jak leci. Zaraz dowiemy się co to dokładnie oznacza...
Podpisuję, bo wiem przecież, że szpital to nie jest miejsce, gdzie można chronić swoją prywatność. Podpisuję i kątem oka spoglądam na kartę przyjęcia osoby, któa zameldowała się w szpitalu przede mną: rok urodzenia 1985, nazwisko, diagnoza, miejsce urodzenia, miejce nauki. Mam wszystkie niezbędne informacje o moim sąsiedzie z sali obok.
Dziś seria przyjęć, więc i seria wywiadów z nowo przyjętymi. Wywiady przeprowadzają lekarze stażyści. Wywiad odbywa się albo na sali, albo w korytarzu. I tak mimo, że słuchu nie mam wcale takiego najlepszego, na dodatek leżę blisko telewizora, słyszę wyraźnie wywiad z pacjetką (lat 61). Młody lekarz pyta: „kiedy miała pani swoją ostatnią miesiączkę”; odpowiedź też słyszę i pamiętam. Pytanie „jak się pani dowiedziała, że jest chora?”, odpowiedź łamiącym się głosem, „czy ktoś w pani rodzinie chorował na serce?”, „czy ma pani kłopoty z wypróżnieniem, czy wymioty się zdarząją, bóle brzucha?”. Wywiad z mężczyzną, który leży w tej samej (pięcioosobowiej) sali. My jego współpacjenci dowiadujemy się wszystkich szczegółów. Natępnie pacjent jest badany na łóżku, wokół którego nie rozpina się żadnego parawanu. Lekarz osłuchuje, opukuje, zadaje dodatkowe pytania.
Pacjenci, którzy są badani i z którymi przeprowadza się wywiad chętnie współpracują z lekarzem. Cieszą się, że ktoś się nimi zajmuje, że ktoś chce wysłuchać ich historii. Czasem wydaje mi się, że słyszę w ich głosie dumę z własnych dolegliwości. Inni, jak na przykład pani, którą indagowano o okres sprzed wielu lat, opowiadając o swoich dolegiliwościach nie może powstrzymać płaczu. Być może wywiad jest dla niej pewną formę terapii. Ktoś wreszcie chce jej wysłuchać. Zdaje się też, że nas wszystkich na oddziale łączy choroba. Nasze ciało zawiodło nas, obróciło się przeciw nam, wszyscy cierpimy na tę samą przypadłość – czego więc się wstydzić, co ukrywać? Wszyscy jesteśmy chorymi ludźmi i nic co dotyczy chorych ludzi nie jest nam obce. Leżymy w łóżkach naprzeciw siebie i ze współczuciem i rozumieniem smutno się do siebie uśmiechamy, my bracia i siostry w chorobie.
Zdaje się zatem, że mamy w naszym kraju bardzo piękną tradycję otwartości między lekarzami i pacjentami. Otwartość to standard, który realizujemy i do którego zachęcamy. Promujemy szpital szczerości i otwartości, wspólnego losu, wspólnoty chorego ciała, którego nie trzeba się wstydzić. Tradycja ta ma swoje dobre strony: w szpitalu czujemy się jak bracia i siostry, jak jedna wielka pogodzona rodzina. Świat jednak idzie do przodu, zmienia się i to, co jeszcze wczoraj zdawało się funkcjonalne, dziś już takim nie jest. Nie chodzi przecież o to, że brak prywatności może komuś doskwierać. Tę niewygodę koniecznego obnażania zrzuca się przecież na karb choroby: chcesz być wyleczony, musisz pokazać bolące miejce, nawet jeśli jet to miejsce intymne. Chodzi jednak przede wszystkim o to, czy kultura braku ochrony informacji nie będzie dla pacjenta szkodliwa: informacje o zdrowiu są przecież bardzo cenne dla firm ubezpieczeniowych, dla koncernów farmaceutycznych, dla pracodawców. Musimy zdać sobie sprawę, że dbać o dobro pacjenta oznacza też chronić jego prywatność.